W XXI wieku studiowanie jest dla każdego. Nie zależy od świadectwa na koniec szkoły, nie zależy od wyników maturalnych, ba – nie zależy nawet od wiedzy i predyspozycji związanych z wykonywaniem zawodu, do którego owe studia mają nas potencjalnie przygotować. Studiujemy wszyscy, studiujemy, co chcemy, studiujemy, jeśli zapłacimy. To właściwie jedyny warunek. A tramwaje w dużych miastach, takich jak Wrocław, bezlitośnie przepchane osobami 19+ od października do czerwca są tego najlepszym dowodem.
Kolejną kwestią, która rozczarowuje, jest to, że na studiach niekoniecznie dowiadujemy się tego, czego powinniśmy. Wina leży pewnie gdzieś po środku, pomiędzy wykładowcami, którzy pędzą z państwowych uczelni na prywatne i w tym pędzie przymykają oko na tak zwany POZIOM, a studentami, którzy dzielą swój czas na pracę i studia (tu: trzy bądź pięcioletni (u niektórych trwa to troszeczkę dłużej) okres do odbębnienia, utożsamiany z wrzodem na tyłku). Studia dla większości z nas są dodatkiem do codziennych czynności, nie postawą pięcioletniego egzystowania.
Student, zanim będzie mógł dumnie ogłosić światu na Facebook’u i wszystkich innych mediach społecznościowych, że JEST LICENCJATEM albo JEST MAGISTREM (a co za tym idzie – ma zdjęcie sprzed uczelni ze swoimi najcudniej oprawionymi wypocinami, wydrukowanymi na ostatnią chwilę) musi zmierzyć się z NIĄ, z nią czyli z PRACĄ LICENCJACKĄ.
Pisanie prac licencjackich dla większości studentów jest mordęgą większą niż wszystkie sesyjne boje razem wzięte. Problem stanowi samo pisanie. Przez trzy lata studiów uczą Nas wszystkiego, co jest szeroko i wąsko powiązane (a zdarza się, że i nie) z wybranym przez Nas kierunkiem studiów, ale nikt nie uczy Nas pisać. W szkole jakoś też nikt nie pomyślał, żeby nauczyć pisać dzieci coś, czego celem nie jest wpasowanie się w klucz egzaminacyjny.
Pisanie prac licencjackich jest minimum trzydziestronnym koszmarem, który to koszmar wraca za dwa lata z podwojoną mocą (liczba stron magisterki: od 50 do 100). I tak tworzymy coś, z czego nie jesteśmy zadowoleni, żeby dostać wymarzony papier. A papier? O papier specjalnie nikt nie pyta. Przecież w dzisiejszym świecie każdy go ma i nie wiadomo, który z nich jest cokolwiek wart. Jest więc tylko po to, żeby kiedyś tam, „przy okazji” go dostarczyć. W końcu papiery w papierach muszą się zgadzać… 😉
Jak sprawić, żeby studia odzyskały dawną rangę? Jak dowieść, która z uczelni we Wrocławiu wypuszcza swoich studentów z papierem, który czegoś dowodzi? Czy nie zapętliliśmy się trochę w studiowaniu dla studiowania?