W „Pytaniu na śniadanie” pojawił się ostatnio gość, który powiedział: „[…] W takiej sytuacji odkładasz słuchawkę i wyłanczasz emocje, a włanczasz rozsądek”. Chciał kontynuować swoją wypowiedź, ale przerwał mu wyraźnie podirytowany Tomasz Kammel: „Zabijesz mnie, jak to powiem, ale muszę… Włączasz!”. Zapytam retorycznie. Czy to ładnie, tak komuś przerywać? Czy jest coś złego w tym, że dziennikarz poprawia gościa na wizji, kiedy zaproszony popełnia jeden z najbardziej rażących, występujących w polszczyźnie błędów? Odpowiadam – to bardzo nieładnie. To się nie godzi. I tak, jest w tym coś złego. A to, czy błąd jest rażący, czy można go utożsamić z usterką, nie ma żadnego znaczenia.
Po pierwsze – Tomasz Kammel przerwał sensowną wypowiedź, która z założenia nie miała na celu poruszać kwestii poprawności językowej. Zboczył więc z tematu w programie na żywo, w którym zaplanowana i cenna jest przecież każda minuta. Po drugie – zaproszony do programu gość został przedstawiony jako fachowiec, specjalista w jakiejś dziedzinie, a tego typu uwaga podważa jego autorytet (obojętnie czy jest nauczycielem, ślusarzem, czy wróżbitą). Po trzecie – błąd, jaki popełnił mężczyzna, z pewnością nie spowodował innego zrozumienia jego komunikatu niż zamierzony przez odbiorców (a tylko wtedy czujny dziennikarz powinien zareagować). Przecież kiedy słyszymy o włanczaniu, od razu mamy w głowie ten moment, kiedy w pokoju zapala się lampka, telewizor, komputer… i odwrotnie – wyłanczanie (bez większej refleksji) kojarzymy z zakończeniem pracy tych sprzętów.
W ten sposób poprawiać nie wolno, bo najzwyczajniej nie wypada. Tak samo jak nie wypada powiedzieć komuś, do kogo przyszliśmy w odwiedziny, że ma źle wychowane dzieci, brudne okna, a jego mieszkanie wymaga remontu. Zwracanie uwagi (szczególnie w obecności innych osób) jest niegrzeczne. Czy istnieje więc jakaś możliwość podpowiedzenia naszemu rozmówcy, że mówiąc X zamiast Y, popełnia błąd? Jest, bardzo prosta i subtelna metoda. Wystarczy użyć tego samego słowa, zwrotu, wyrażenia, co osoba, z którą rozmawiamy, tyle że w poprawnej formie (w razie potrzeby – czynność powtórzyć). Zainteresowany poprawnością językową człowiek najprawdopodobniej: 1) zorientuje się, że wybrana przez niego konstrukcja jest niepoprawna, bo wcześniej już o tym słyszał; 2) spyta nas, co było nie tak z jego wypowiedzią (wtedy wygłoszenie wykładu jest wskazane); 3) sporną kwestię sprawdzi samodzielnie. Niezainteresowany poprawnością językową człowiek najpewniej nie zrozumie aluzji, ale… tłumaczenia zasad też nie zapamięta, a nawet jeśli – zlekceważy je i stosować nie będzie.
Czy jest ktoś, kto może pozwolić sobie na „jawne poprawianie”? Tak, rodzice mogą poprawiać własne dzieci i oczywiście nauczyciele swoich uczniów – tu, rzecz jasna, w szczególności poloniści. Ci, nie tyle mogą, co powinni uświadamiać nas, że jesteśmy w auli szkolnej, nie na auli, że na tablicy jest napisane, a nie pisze i że „misie to są w lesie”, a my swoją dezaprobatę możemy wyrażać, zaczynając zdanie od mnie się nie podoba, nie od mi się nie podoba. No bo gdzie się tego wszystkiego dowiedzieć, jeśli nie w szkole? Panująca ostatnio „moda na poprawność językową” z pewnością jest satysfakcjonująca dla filologów. Sprawmy, aby opisywane zjawisko miało wyłącznie dobre strony – mówmy poprawną polszczyzną, rozpowszechniajmy wzorcowe formy i… nie zapominajmy o zasadach savoir vivre’u, bo one są ważniejsze od tego, czy włączamy, czy włanczamy.