Polonista bez trudu odpowiada na większość zadawanych mu pytań „A jak to się mówi/pisze?”. Dobry polonista nigdy nie poprzestaje na udzieleniu odpowiedzi „Tak się mówić/pisać powinno”. Zawsze tłumaczy „Dlaczego tak jest”. W języku wyróżnić można jednak sporo wyrazów i zwrotów, których pochodzenia nie wyjaśnią nawet największy pasjonat języka i najdalej idąca etymologia.
Dlaczego, skoro schodzimy po schodach, nie wchodzimy po wchodach? Fragment kobiecego stroju zwany spódnicą noszony jest na wierzchu, a nie pod spodem. Czy powinniśmy zatem nazywać go wierzchnicą? Skąd pomysł, żeby osoby z wadami wzroku podzielić na krótkowidzów i dalekowidzów, a nie krótkowidzów i długowidzów albo bliskowidzów i dalekowidzów? Tak przecież wskazywałaby logika – antonimem słowa krótko jest wyraz długo, a przeciwieństwem bliskiego jest dalekie. Jak to się dzieje, że samochody jeżdżą? Powinny przecież same chodzić. Co to znaczy, że słońce wschodzi i zachodzi? Przecież od czasów Kopernika wiemy, że to Ziemia kręci się wokół Słońca. Powinniśmy więc chodzić oglądać romantyczne zakręty ziemi zamiast zachodów słońca?
Ja uparcie wchodzę po schodach w mojej spódnicy, dlatego że staram się być językowo racjonalna. Postawione wyżej pytania, gdyby potraktować je „na serio”, świadczyłyby o tym, że chcę polszczyznę logizować. Logizowanie to jedna z postaw wobec języka charakterystyczna dla osób podchodzących do niego emocjonalnie i, jak widać, z przesadą. Tacy „strażnicy polszczyzny” chcieliby zamknąć ją w pewnym ramach, usensownić. Odparciem ich argumentów może być fakt, że język oprócz tego, że powinien być logiczny, wywodzi się często z nielogicznej tradycji. A z nią… nielogicznie byłoby dyskutować.