Od niedawna udzielam korepetycji z języka polskiego. Chcąc nie chcąc, zapoznaję się z materiałem, jaki po kolejnej reformie oświaty wybrało dla dzieci i młodzieży Ministerstwo Edukacji Narodowej. Tak, dzieci też. Okazuje się, że uczniom podstawówki lekcje po lekcjach (domyślam się, że nie tylko z polskiego) są niezbędne. Moje obserwacje są następujące:
Uczeń podstawówki:
- umie wymienić osiem rodzajów okolicznika
- wie, że przydawka może być wyrażona imiesłowem przymiotnikowym, chociaż nie ma pojęcia, co to imiesłów
- wie też, że dopełnienie odpowiada na pytania przypadków zależnych (nietrudno się domyślić, że zapytany o to, czym są przypadki zależne, poblednie)
- zna pięć rodzajów zdań podrzędnie złożonych
- bez zastanowienia poprawnie pisze gżegżółka i skuwka, popełnia błędy, pisząc ktury i włanczać.
Uczeń szkoły średniej:
- zna definicje: elipsy, emblematu, epifory, epigramatu…
- pisze sprawdzian ze znajomości lektury Don Kichot z La Manchy na piątkę, ale nie wie, co to znaczy walczyć z wiatrakami
- kojarzy, że „Litwo, ojczyzno moja” to jakaś inwokacja była, ale podanie informacji czyjego autorstwa i w jakim dziele, przerasta już jego kompetencje
- wie, co to wiersz stychiczny, ale myli Szymborską z Szydło
- cieszy się ze zdanej na 30% matury.
Dorosły człowiek:
- nie wie, że dzisiaj nie jest 22 grudzień, tylko 22 grudnia
- trawę podlewa nieistniejącym szlaufem, nie szlauchem
- prosi o 20 deko szynki, zamiast poprawnie – o 20 deka
- czuje się mądrzejszy, mówiąc o: fakcie autentycznym, miesiącu maju i mieście Wrocławiu, zamiast po prostu o: fakcie, maju i Wrocławiu
- kłóci się, że po mgr nigdy nie stawiamy kropki (a stawiamy zawsze wtedy, kiedy skrót ten odpowiada jakiemukolwiek przypadkowi poza mianownikiem).
I co z tym wszystkim zrobić? Zreformować program nauczania po raz kolejny? Uczyć dzieci przydatnych rzeczy i ryzykować, że na maturze „nie wstrzelą się w klucz” i nie pójdą na wymarzoną turystykę i rekreację albo inną socjologię lub (co gorsza) polonistykę? Kto za 10 lat w „Jednym z dziesięciu” będzie brał kilka pytań z rzędu „na siebie”? Jak odpowiemy dzieciom na pytanie: „Po co ja mam się tego uczyć, skoro ty tego nie wiesz i jakoś żyjesz?”.
Zawiało patosem. Ale raz na jakiś czas mogę. Sama ze sobą to ustaliłam. Poza tym ponoć kilka osób czekało na post poddenerwowanej mnie, więc proszę. Tych, którzy liczą na konkrety w krótkiej formie, mogę uspokoić – koncepcja postów „X czy Y” jeszcze mi się nie znudziła. Do przeczytaczyska w świąteczny poniedziałek! 🙂