Po pierwsze – nie, nie sprawdzę Ci licencjatu na jutro rano i nie, nie oznacza to, że poprawioną pracę odeślę Ci jeszcze dzisiaj wieczorem. Po drugie – nie, nie wydrukuję Ci „tego”, bo nie prowadzę punktu ksero. I wreszcie po trzecie – nie, nie zrobię Ci korekty za „pisiąt złoty”, bo taka już jestem – doszczętnie pazerna. Więcej refleksji osoby, której przynajmniej raz w tygodniu proponuje się „spoko fuszkę za pięć dych” poniżej.
Szanowna osobo, już niebawem osobo wykształcona, która zgłaszasz się do mnie z poleceniem korekty, weź Ty sobie najpierw człowieku ten swój licencjat od początku do końca przeczytaj i zmierz czas, jaki Ci to zajmie. No i teraz przekalkuluj, na pewno będzie Ci łatwiej niż mi, prostej humanistce. Pomyśl sobie, że ja, żebym dobrze sprawdziła to, co napisałeś i wychwyciła wszelkiego rodzaju błędy (których typy mogłabym tu teraz wypisać, żeby „Ci pokazać”, ale z czystej troski o czas czytelników Prostego Polskiego tego nie zrobię), muszę przeczytać Twoją pracę minimum dwa, trzy razy. Więc weź sobie ten swój czas pomnóż przez dwa albo trzy i potem jeszcze przez kilka, bo moim zadaniem nie jest przecież wyłącznie czytanie ze zrozumieniem, ale też, a właściwie przede wszystkim, poprawianie błędów. No i teraz się zastanów, czy Ty kiedykolwiek życzyłbyś sobie albo nawet swojemu wrogowi takiej stawki za godzinę.
Kolejna sprawa – podejrzewam, że jeśli zgłaszasz się do mnie w wyżej opisanej sprawie, masz mnie za mniej więcej kompetentną osobę. Jakim więc cudem wpadasz na pomysł nazwania swojej magisterki licencjatem? Przeczytałeś, że korekta licencjatu jest tańszą usługą niż korekta magisterki i postanowiłeś być liskiem spryciulkiem, liskiem chytruskiem? Może już czas zacząć czerpać z sowiej domeny i wpaść na pomysł, że nawet niekoniecznie bystra ja, zorientuję się, że Twoja osiemdziesięciostronna dysertacja to „raczej magisterka”. Gdybym jednak chwilowo cierpiała na zaćmienie umysłu, Twoja praca daje mi jeszcze jedną „ukrytą” wskazówkę. Mianowicie, na pierwszej stronie, piszesz: „Praca magisterska napisana pod kierunkiem…”. Jakby nie było Ci trudno, musisz mi uwierzyć – to naprawdę spora podpowiedź.
Nie chcę nazywać korekty trudną sprawą. Nie uważam, żeby była trudna. Jest jednak czasochłonna. W trakcie sprawdzania tekstu muszę zwrócić uwagę na naprawdę masę rzeczy. Nie jest to kwestia wyłącznego podopisywania potrzebnych i pousuwania zbędnych przecinków. Liczę te Twoje „jest”, które pada w każdym zdaniu i je skrupulatnie „ubytawiam” (od „być”) i „ustanawiam” (od „stanowić”). Sprawdzam, czy po każdym przypisie jest kropka, czy odnośnik postawiłeś w miejscu, w którym powinien się on znajdować, walczę z nieumiejętnie umieszczonymi, choć zawsze pięknymi, imiesłowami i przenoszę każde a, i, o, u, w, z do kolejnego wiersza. Myślę, że warto dodać jeszcze, że przy co piątym licencjacie myślę sobie: „O ile łatwiej by mi było, gdybym napisała to od początku”.
Jeśli wciąż Cię nie przekonałam, że „pisiąt złoty” za sprawdzenie dysertacji licencjackiej to nieadekwatna cena do pracy korektorskiej, uznajmy, że to mnie po prostu przerasta. Twoja praca jest za dobra, zbyt erudycyjna i zdecydowanie za mądra dla mnie. Nie będę jej więc skażać jakimiś wymyślony przeze mnie na poczekaniu wcale niekoniecznymi poprawkami.
Lisica chytruska